Pracowita i wszechstronnie utalentowana. Nie boi się ryzyka, które podejmuje nie tylko w swojej pracy. Serialowa Joanna Dworzak z „Pierwszej miłości” to dzisiaj spełniona aktorka i szczęśliwie zakochana żona. Swoje życie dzieli pomiędzy Polskę a Norwegię, w której mieszka jej mąż. – Nie zastanawiałam się ani przez chwilę nad tym, że ja tutaj, a on tam. Wiedziałam, że musi być mój – wyznaje Paulina Gałązka.
Na ten wywiad przyszłaś z walizką. I nie po raz pierwszy Cię z nią widzę, bo przecież od wielu lat krążysz pomiędzy Warszawą, Wrocławiem i Oslo.
To prawda, że prowadzę życie na walizkach. Jeszcze wcześniej toczyło się ono pomiędzy Warszawą, w której się urodziłam, a Łodzią, gdzie studiowałam aktorstwo. Pod koniec nauki w łódzkiej filmówce dostałam angaż do warszawskiego Teatru Ateneum i już wtedy zaczęłam intensywnie podróżować pomiędzy tymi miastami. Od 4 lat jestem z moim mężem, Sindre Sandemo, który jest Norwegiem. Mieszka w Oslo. Można więc do tego wszystkiego „doliczyć” jeszcze podróże między Oslo a Warszawą.
To może w końcu zmęczyć?
Kiedyś faktycznie było w moim życiu o wiele bardziej stabilnie (śmiech). Przebywałam raczej w jednym miejscu. To, co teraz mnie spotkało, można określić przeznaczeniem? Bo przecież miłości się nie wybiera – mówię o moim małżeństwie z Sindre i naszym życiu pomiędzy Polską a Norwegią. Nie zastanawiałam się ani przez chwilę nad tym, że ja jestem tutaj, a on tam. Wiedziałam, że musi być mój – to było ważniejsze niż cokolwiek innego. Poza tym polegamy na sobie, a nasza relacja jest bliska.
Odległość w dosłownym znaczeniu tego słowa nie jest dla nas żadną przeszkodą. Tym bardziej dzisiaj, kiedy możemy codziennie się kontaktować i wymieniać wiadomościami. Czasami mam wrażenie, jakbyśmy wciąż byli obok siebie. Do Oslo leci się z Warszawy mniej więcej tyle, ile jedzie pociągiem ze stolicy do Krakowa.
Pytałeś o pracę. „Pierwsza miłość” realizowana jest w studiach ATM GRUPA we Wrocławiu. Tak po prostu się ułożyło, jednak to również nie stanowi problemu. Dobrze, że chociaż macierzysty teatr jest w mieście, w którym na co dzień mieszkam.
Dlaczego skończyłaś szkołę aktorską w Łodzi? Przecież w Twojej rodzinnej Warszawie również mogłaś studiować?
To prawda, ale muszę przyznać, że nie próbowałam tutaj zdawać. Wiele powodów się na to złożyło. Przede wszystkim chciałam jak najdłużej utrzymać to w tajemnicy, a byłam przekonana, że podczas egzaminów w Warszawie z pewnością spotkam kogoś ze znajomych. Poza tym w tamtym czasie rozstałam się z chłopakiem. Podejrzewam, że chciałam, choć na moment zapomnieć o rodzinnym mieście. Patrzyłam przez pryzmat przykrych doświadczeń. Po pierwszym etapie łódzkich egzaminów okazało się, że przeszłam dalej. Z tym, że odbywały się one następnego dnia. Do czego zupełnie nie byłam przygotowana, bo nie wierzyłam, że ktokolwiek zwróci na mnie uwagę.
Jednak udało się.
Okoliczności tego wszystkiego wspominam dzisiaj jako przygodę, ale wtedy byłam autentycznie przerażona. Bo nie wzięłam ubrania na zmianę, a dodatkowo podarłam spodnie. Przez komisją zaprezentowałam się więc w dziurawych jeansach i pożyczonym od – jak się później okazało – koleżanki ze studiów, Małgosi Goździk, podkoszulku. Poprzedzającą noc przespałam u kogoś na kanapie. Do egzaminów przygotowywałam się samodzielnie. Tak bardzo chciałam to utrzymać w sekrecie, że teksty próbowałam z moją koleżanką, Rumunką, która studiowała w Warszawie w ramach wymiany studenckiej. Ona niczego nie rozumiała, a ja patrzyłam tylko, czy wzbudzam w niej jakiekolwiek reakcje. Czy to, co mówię działa na nią. Już wtedy przekraczałam granice (śmiech).
Przez te lata życia na walizkach potrafisz już wszystko zorganizować wokół siebie. Niczym ślimak, nosisz cały dom na plecach.
Coś w tym jest. Choć wciąż uważam, że należę do osób niezorganizowanych. Bardzo ciężko jest mieć tak dosłownie wszystko pod kontrolą. Zawsze pozostaje pewien margines improwizacji oraz szaleństwa. To, czego przez te lata na pewno się nauczyłam, to planowania i strategii – zsynchronizowania połączeń kolejowych, lotniczych, terminów prób i dni zdjęciowych na planie albo w filmie. Staram się również, żeby w tym wszystkim znaleźć jeszcze czas na życie prywatne.
Jeśli już przy tym ostatnim jesteśmy. Ciekawe musi być dla ciebie uczenie się wrażliwości i sposobu bycia Norwegów. Jakim są narodem?
Takie spotkanie z inną wrażliwością i sposobem myślenia oraz życia, na jaki natrafiam tam, daje mi zarówno szersze perspektywy, jak i pozwala zachować zdrowy dystans do tego, co dzieje się w Polsce. Nawet ostatnio, na jednej z prób do nowej sztuki, jaką przygotowuję w Teatrze Ateneum, opowiadałam, jak bardzo podziwiam Polaków, którzy wybrali emigrację do Norwegii. Podróżując często samolotami spotykam ich, widzę czasami całe rodziny – młode matki z dziećmi, które dźwigają mnóstwo walizek, załadowanych najpotrzebniejszymi rzeczami… Bo trzeba wiedzieć, że Norwegia – patrząc na nią z perspektywy polskich zarobków – nie jest tanim krajem. Są bardzo zaradni. A jeśli mówimy o rodowitych Norwegach… Jest takie powiedzenie, które w pewien sposób ich charakteryzuje: ‘Znaleźć przyjaciela Norwega? Zapomnij…” To nie do końca prawda, ale coś w tym jest. Bo ci rodowici, o których mówi się ekte, są dosyć zamknięci. Tym bardziej, jeśli nie porozumiewasz się w ich języku. Oczywiście, mówią doskonale po angielsku i to w każdym pokoleniu, jednak ich język może o wiele bardziej ułatwić kontakt i pozwolić komuś takiemu jak ja zbliżyć się do nich. Sama tego doświadczyłam. Dzisiaj potrafię już bez większych problemów porozumieć się w języku mojego męża i mieć o wiele lepszy kontakt na przykład z jego znajomymi. Podoba mi się w Norwegach to, że nie oceniają. Czyli zupełnie inaczej niż my, Polacy. Norwegowie starają się poza tym dawać sobie i innym wzajemną przestrzeń do życia. Nie są wścibscy, cechuje ich dyskrecja i wyczucie sytuacji. Bardzo ciekawym doświadczeniem, które pozwoliło mi jeszcze bardziej zgłębić naturę ludzi zamieszkujących ten kraj, była praca na planie norweskiego serialu. Jest on tam bardzo popularny. Zagrałam w nim epizod – wcieliłam się w postać pochodzącej z Rosji pielęgniarki. Zdumiało mnie, że na planie było niesamowicie cicho. Prawie nikt z nikim nie rozmawiał. Każdy skupiony na swojej pracy. Już podczas podróży na plan to było dostrzegalne – kierowca, który wiózł mnie na zdjęcia zamienił ze mną może dwa słowa i to ja zainicjowałam rozmowę (śmiech). Myślałam w pewnej chwili, że się obraził albo zrobiłam coś nie tak. Na planie nie ma potrzeby wypowiadania słów: „Uwaga! Cisza! Akcja…”, bo tam panuje nieprzerwana cisza. To ma swoje bardzo dobre strony. Bo nie zużywają oni energii na rozmowy między sobą, maksymalnie koncentrują się na pracy, co okazuje się być efektywne i wydajne. Kiedy wróciłam z planu i opowiedziałam mojemu mężowi, że nikt ze mną tam nie rozmawiał, on powiedział tylko: „Witaj w Norwegii kochanie”.
Wspomniałaś, że mówisz po norwesku. To trudny do opanowania język?
W czytaniu nie stwarza żadnych problemów. Natomiast problemy pojawiają się podczas nauki wymowy. Norwegowie mają zupełnie inną akcentację. Jej przyswojanie zajmuje sporo czasu. To także kwestia przyzwyczajenia. Tak naprawdę, to dopiero od niedawna zaczynam swobodniej niż kiedyś używać norweskiego i pewniej się czuć, kiedy mówię w tym języku.
Wracamy do Polski, a dokładnie na plan „Pierwszej miłości”, którą realizujecie we Wrocławiu. Od 3 lat wcielasz się w postać Joanny Dworzak. Twój wątek znacząco się rozwinął. A od niedawna tworzysz serialową parę z kolegą ze szkoły teatralnej, Piotrem Gawronem – Jedlikowskim, który gra Tymoteusza.
Zżyłam się z postacią Aśki. Tym bardziej, że jest ona dla mnie inna niż bohaterki, które gram zazwyczaj. Pewnie ze względu na warunki fizyczne jestem obsadzana w rolach dobrych, pozytywnych, czułych bohaterek. Aśka to przeciwieństwo, bo ma w sobie wiele kolorów i jej natura bywa zaskakująca. Trudno również obronić kogoś – w warstwie budowania postaci i jej charakteru – kto ciągle kłamie i kombinuje. Wymyśla intrygi. Bardzo cieszę się, że po trzech latach scenarzyści „Pierwszej miłości” napisali wątek miłosny dla mojej bohaterki. W końcu mam chłopaka! (śmiech). Piotr studiował rok wyżej. Podczas castingu okazał się najlepszy do tej roli. To udana współpraca, a przy okazji wraca wiele wspomnień z okresu studiów.
Muszę też wspomnieć o Marii Pakulnis (Aneta Wróbel – Pałkowska w „Pierwszej miłości” – red.). To wielka przyjemność pracować z tak doświadczoną i szalenie sympatyczną osobą. Poza tym od samego początku wspólnej pracy mamy bardzo dobry kontakt i trochę wspólnych historii. Znowu poprzez łódzką filmówkę – bo syn Marii Pakulnis studiował w tym samym czasie co ja, tylko że na wydziale reżyserii tej uczelni. Maria Pakulnis była również przez 20 lat aktorką Teatru Ateneum, w którym ja dzisiaj pracuję. Mamy wiele wspólnych tematów.
Masz za sobą już kilka ważnych doświadczeń filmowych, w tym na planie zagranicznych produkcji…
Muszę powiedzieć o niezwykle ciekawym doświadczeniu fabularnym. Wystąpiłam w niemieckiej produkcji, w której musiałam przeobrazić się w rasową brunetkę (zagrałam studentkę informatyki, w której zakochuje się główny bohater „A Young with the High Potential”. Choć była to postać drugoplanowa, to okazuje się główną kobiecą w tym filmie. Wystąpiłam razem z amerykańską aktorką Amandą Plummer. Trwa jego postprodukcja i na razie nie mogę zbyt wiele zdradzić. W klimacie przypomina nieco styl, jaki znamy z filmów Ouentina Tarantino.
Tym samym wracamy do życia na walizkach.
Jestem odważna. Nie boję się ryzyka – nawet jeśli związane jest z odległością oraz zmianą miejsca. Najlepszym dowodem na to, jest mój związek z Sindre, który nie mieszka kilka ulic dalej, ale w innym kraju. Dla wielu może być to przeszkodą. Dla mnie wręcz odwrotnie.
Rozm. Adam Nowicki
Serial ,,Pierwsza miłość” emitowany jest od poniedziałku do piątku w Polsacie o godzinie 18.